Każdy choć raz o nim słyszał, a nawet jeśli nie, to na pewno go widział. Gdzie? W telewizji! Moje nieoczekiwane spotkanie z Bornholmem miało miejsce w czasie.. oglądania prognozy pogody w wieku może 7 lat, kiedy to po raz pierwszy zwróciłam uwagę na charakterystyczną wyspę położoną nad płaską i nudnawą (a przynajmniej tak wtedy sądziłam) linią polskiego wybrzeża. Był to okres moich pierwszych fascynacji geograficznych, gdy z wypiekami na twarzy przeglądałam stary atlas dziadka i byłam w stanie z pamięci wymienić wszystkie rzeki Syberii. Fascynowały mnie wielkie, niepoznane pustkowia dalekiej Rosji czy poszatkowane wybrzeża Skandynawii, pełne dziesiątek wysp, fiordów i zatok, jednak zwykle dość pobieżnie przerzucałam strony poświęcone Polsce. Nie mogłam po prostu odżałować, że jest to tak przewidywalny geograficznie kraj, o granicach „wyciosanych” w kształt kwadratu, bez jakiejkolwiek wyrwy czy nieoczywistości, która przełamałaby tę geograficzną pospolitość. W dodatku miała mieć tylko 1 (słownie: jedną!) wyspę, na myśl o czym, jako dziecku do głębi zafascynowanego wizją wysp i archipelagów, zbierało mi się na płacz.
I wtedy właśnie, w z pozoru zupełnie niewinnej sytuacji, jaką było oglądanie prognozy pogody przy rodzinnej kolacji dostrzegłam charakterystyczny, sporych rozmiarów kawałek lądu, zdecydowanie wyróżniający się na mapie. Odkrycie spadło mi jak z nieba: może i Polska ma tylko jedną wyspę, ale za to jaką! W błogiej nieświadomości żyłam tylko przez kilka minut, bo zaraz po tym, gdy podzieliłam się tą obserwacją z rodzicami, uświadomiono mi, że jedyna polska wyspa to Wolin (której nie dało się nawet gołym okiem dostrzec na mapie kraju), a ów zadziorny kawałek lądu na Bałtyku to część Danii zwana Bornholmem. I tak właśnie dowiedziałam się o jego istnieniu.
Bornholm teoretycznie więc jest znany wszystkim Polakom choćby z telewizyjnej prognozy pogody. A jednak dla wielu osób nie jest oczywistym wyborem, jeżeli chodzi o potencjalny kierunek np. majówkowego wyjazdu. Tymczasem to wręcz idealna destynacja na krótkie wypady z Polski. Jest na tyle mały, że nie trzeba poświęcić na niego całego, dwu- lub trzytygodniowego urlopu (lub może być tylko jednym z jego rozdziałów, jak było w naszym przypadku); ale też na tyle duży, że jest tutaj co robić przez co najmniej kilka dni, więc perfekcyjnie nada się jako kierunek na kilkudniowe wakacje, długie weekendy czy inne podróżnicze przerywniki codzienności.
Po co jednak jechać na Bornholm, skoro w Polsce i w jej najbliższym sąsiedztwie można znaleźć wiele równie ciekawych miejsc, w dodatku w znacznie korzystniejszych niż skandynawskie cenach? Oto 5 powodów udowadniających, że na Bornholm można mieć co najmniej kilka pomysłów.
Jeśli majówka pod gruszą już się Wam przejadła, a tanich biletów lotniczych w egzotyczne miejsca brak od kilku miesięcy, Bornholm może być planem ratunkowym. Po pierwsze to wycieczka za, nawet jeśli morską, granicę i to w dodatku od razu do Skandynawii, można więc potraktować go jako najbliżej położony względem Polski przyczółek północnego stylu życia i udać się tam w poszukiwaniu modnego ostatnio duńskiego hygge. Fajnie, powiecie, ale Skandynawia równa się aktywny wypoczynek, a na to ochoty Wam zwyczajnie brak?
Jeśli marzycie tylko o beztroskim leniuchowaniu w ciepłych promieniach słońca, trafiliście idealnie. Bornholm nie bez przyczyny nazywany jest Majorką Północy, ponieważ charakteryzuje się największą liczbą słonecznych dni w Skandynawii, a latem liczba godzin słonecznych przekracza 300 miesięcznie. Tak więc szansa na bezchmurne niebo jest całkiem spora. Można więc machnąć ręką na wycieczki po wyspie i zakwaterować się w jednym z urokliwych miasteczek lub porozrzucanych po całej wyspie skandynawskich domków pod wynajem, aby spokojnie oddać się niespiesznemu rytmowi tamtejszego życia. Wtedy zostaje nam już tylko wygrzewanie się w północnym słońcu, degustacje ryb na sto i jeden sposób w którejś z gustownych wędzarni, grillowanie, wędkowanie czy niespieszne spacery wzdłuż plaży. Czyli prawdziwe wakacje w stylu hygge!
Można jednak potraktować Bornholm bardziej krajoznawczo, jako wstęp do historii całego regionu i udać się tropem jego burzliwych dziejów. Prawda jest bowiem taka, że wiemy relatywnie niewiele o historii naszych sąsiadów z Północy (choćby w porównaniu do dziejów Niemiec czy Rosji, obecnych na co drugiej stronie szkolnych podręczników do historii), którzy pojawiają się w szerszej świadomości jedynie w kontekście potopu szwedzkiego. Tymczasem Bornholm przez wieki nie był po prostu rolniczą wyspą na środku Bałtyku, gdzie życie toczyło się w niezmącony niczym sposób z dala od wielkiej historii. Wręcz przeciwnie: ze względu na strategiczne położenie wyspa pełniła rolę ciągłego obiektu pożądania Szwedów, Duńczyków, Niemców i Rosjan, którzy przez kolejne wieki toczyli o nią zacięte walki.
Jeśli więc historia to Wasza pasja, czas ruszać na Bornholm: warto na chwilę wyłączyć GPS-a i zanurzyć się w niezwykłych dziejach wyspy, zwiedzając ją szlakiem licznych zabytków na czele z twierdzą Hammershus, średniowiecznym Aakirkeby, archipelagiem Ertholmene czy słynnymi rotundami, pełniącymi funkcje nie tylko religijne, ale też obronne. Co więcej, można pójść o krok dalej i zamiast tradycyjnego zwiedzania urządzić tematyczne wycieczki typu „Średniowieczny Bornholm”, „Czasy prehistoryczne” czy „Druga wojna światowa”. A najlepiej połączyć pożyteczne z przyjemnym i przemieszczać się pomiędzy kolejnymi punktami na dwóch kółkach.
Pozornie krajobraz Bornholmu niewiele różni się od polskiego: są tam przecież takie same lasy i pola, podobna roślinność, itd. Po co więc tam jechać, jeśli nie przypomina stereotypowej Skandynawii pełnej fiordów i wielkich jezior? Choćby po to, żeby na niewielkim obszarze doświadczyć zjawisk przyrodniczych, które w innych rejonach Europy nie występują w tak małej odległości. Na północy wyspy znajdziecie więc kamieniste plaże i strome, skalne klify na czele z Jons Kapel i Helligdomsklipperne czy najbardziej wysuniętym na północ fragmentem wyspy, oferującym możliwość pieszych wędrówek do latarni morskiej Hammeren Fyr czy Salomons Kapel, tajemniczych ruin średniowiecznego kościoła. Na południu przywitają Was natomiast rozległe, malownicze plaże i typowe nadmorskie kurorty, jednak o wiele słabiej zaludnione niż polskie wybrzeże latem, oferujące odrobinę prywatności i swobodny dostęp do morza bez konieczności kluczenia labiryntem z parawanów 🙂 Okolicę podziwiać można z tarasów widokowych którejś z licznych latarni morskich, a najlepiej słynnej Dueodde Fyr, położonej na południowym cyplu wyspy.
Gdyby tego było mało, na tej niewielkiej wyspie znajdziecie: prawdziwy „stumilowy las” czyli Almindingen, jeden z największych lasów Danii, pełen ścieżek rowerowych i pieszych, a także wielu atrakcji turystycznych oraz.. siedlisko żubrów, które przyjechały na Bornholm z Polski; liczne jeziora, kamieniołomy, wodospad Dondalen czy skamieniałości z czasów prehistorycznych, które obejrzeć można w NaturBornholm, interaktywnym muzeum przyrody.
Czy są tu jacyś pasjonaci wysp? I nie ma przy tym znaczenia, czy mówimy o skrawku ziemi ledwie wynurzającym się z wody, czy o Islandii. Jeśli tak jak mnie, na dźwięk słowa ‚wyspa’ przechodzą Was ciarki ekscytacji, to nie ma na co czekać! W końcu to Bornholm jest najbliżej położoną względem Polski „poważną” wyspą (Wolin przemilczę, bo dziecięce rozczarowanie nadal tli się w mojej podświadomości). I choć będąc w głębi lądu można o nim na chwilę zapomnieć, morze towarzyszy nam przez większość wycieczki, od rejsu na wyspę zaczynając (czy to z Kołobrzegu, czy z niemieckiego Sassnitz czy może z Danii lub Szwecji), przez jego stałą obecność w czasie wyprawy rowerowej dookoła wyspy, po urocze porty i miasteczka o rybackim klimacie, wreszcie kończąc na rejsie na Christiansø, czyli „wysp przy wyspie” (czy może być coś wspanialszego dla zapalonych wyspiarzy?!).
Ale to nie koniec: jeśli naprawdę kochacie morze, warto rozważyć zdobycie Bornholmu w niestandardowy sposób i zamiast nużącej, choć szybkiej podróży promem udać się w kilkudniowy rejs pod żaglami przez Bałtyk, po drodze opływając Bornholm i cumując w kolejnych malowniczych portach. Nie musicie przy tym być wytrawnymi żeglarzami z własną łódką: w internecie można znaleźć wiele tego typu kilkuosobowych wycieczek. Można więc pozostać beztroskim turystą, obserwującym pracę załogi z wygodnej kajuty, ale równie dobrze warto wykorzystać okazję i zdobyć w czasie rejsu nie tylko Bornholm, ale i patent żeglarski. Oraz niezwykłe podróżnicze przeżycie zaledwie kilkadziesiąt kilometrów od Polski.
Jest jeszcze jeden istotny powód, dla którego warto udać się na Bornholm. Kiedy wybieraliśmy tę duńską wyspę jako cel kolejnej podróży, wiedzieliśmy, że nie chcemy po prostu przejechać jej wzdłuż i wszerz samochodem. Zainspirował nas jej kształt przypominający rozciągnięty prostokąt, a po dodaniu do tego opowieści znajomych o dobrze utrzymanej siatce ścieżek rowerowych stwierdziliśmy, że nasz sposób na poznanie wyspy może być tylko jeden: objedziemy ją wokół na rowerach, przemieszczając się z całym ekwipunkiem od punktu do punktu. Trasa wokół wyspy wynosi 140 kilometrów, więc w zależności od kondycji i planu na wycieczkę może zająć jeden dzień (dla zaprawionych kolarzy) lub nawet kilka. Nam wyszło w sumie 3,5 dnia podróży z obciążeniem, dodając do tego codzienne szukanie kempingu, rozbijanie namiotu i poranne zwijanie całego dobytku, liczne postoje kulturoznawcze, mini wycieczki po okolicy i sesje fotograficzne 🙂 A więc niezbyt szybko, ale też całkiem nieźle, jak na nasz początkowy 5 dniowy plan pobytu.
Bornholm to raj dla każdego, komu jazda na rowerze sprawia choć odrobinę przyjemności. Nie musicie przy tym spędzać na co dzień każdego weekendu na dwóch kółkach, ani mieć niezwykłej kondycji – wystarczy, że lubicie od czasu do czasu pozwiedzać najbliższą okolicę na rowerze. Poziom trudności znacznej większości wspaniale przygotowanych ścieżek (na łącznie aż 235 kilometrów!) jest łatwy, a w porywach umiarkowany, więc plan na długi weekend na bałtyckiej wyspie układa się sam. Wystarczy zabrać własne rowery na prom wypływający z Kołobrzegu do Nexø (nie przewozi samochodów, ale jednoślady i owszem), a potem, jeśli sił Wam brak, a do tego nie macie ochoty na jazdę z bagażami, wsiąść z nimi do któregoś z autobusów komunikacji publicznej i udać się do dowolnego miejsca na wyspie, skąd urządzać można nawet krótkie, jednodniowe wypady rowerowe po okolicy.
Drugą opcją (sprawdzoną przez nas i gorąco polecaną) jest wypożyczenie rowerów na miejscu w jednej z licznych wypożyczalni (jak na dość niewielką wyspę jest ich tam zaskakująco wiele, co dobitnie świadczy o tym, że to istotny powód podróży na Bornholm – więcej o wypożyczaniu rowerów znajdziecie w następnym wpisie). Wypożyczalnie oferują przy tym nie tylko same pojazdy, ale także całe wyposażenie: my wypożyczyliśmy także sakwy, kaski i sprzęt do serwisowania, a wszystko w cenie konkurencyjnej do ceny przewozu własnego roweru promem. Niezależnie od tego, czy dysponować będziecie własnym, czy wypożyczonym jednośladem, zwiedzenie Bornholmu na dwóch kółkach może być ciekawym pomysłem na kilkudniowy urlop czy długi weekend.
Tak naprawdę lista powodów, dla których warto pojechać na Bornholm, jest dużo dłuższa i zawiera choćby wspaniałe trasy do joggingu, ściany wspinaczkowe, pola golfowe, możliwości kajakarstwa czy windsurfingu, fabryki cukierków, szkła i ceramiki, zabytkowe młyny i wędzarnie ryb, popularne festiwale, rekonstrukcje średniowiecznych grodów, muzea i masowe imprezy.
Jeśli jednak nie pociąga Was żaden z powyższych argumentów, bo w podróżach lubicie wyzwania, a Bornholm wydaje Wam się po prostu nudną wyspą na środku Bałtyku, dajcie mu tylko jedną szansę. Kiedy następnym razem będziecie oglądać prognozę pogody, zwróćcie na chwilę uwagę na samotną wyspę, górującą nad Polską. Być może dostrzeżecie w niej po prostu kolejny punkt do zdobycia na mapie świata: czy to naszym śladem wokół wyspy, czy na przełaj, przez malownicze pola, wioski i lasy, na rowerze, pieszo, samochodem lub łódką, czy też w jakikolwiek inny sposób, Bornholm pozwala zrealizować skryte podróżnicze marzenia w naprawdę bliskiej odległości od domu i właśnie dlatego warto tam pojechać.