Mam nadzieję, że po lekturze poprzedniego wpisu znacie już odpowiedź na pytanie „Po co jechać na Bornholm?”. Jeśli Was przekonaliśmy, czas zabrać się za przygotowania do wyjazdu. Tak, jak było to w naszym przypadku, bo zanim ruszyliśmy w podróż, spędziliśmy trochę czasu na planowaniu logistyki całego przedsięwzięcia. Łącznie do dyspozycji mieliśmy 16 dni, z czego pięć chcieliśmy przeznaczyć na objechanie Bornholmu, a dwa kolejne musieliśmy zarezerwować na dojazd do Jutlandii i powrót z Danii do Polski. Żeby zoptymalizować podróż, zdecydowaliśmy się na przejazd samochodem z Warszawy do Sassnitz, a nie do Kołobrzegu, dzięki czemu po powrocie promem z Bornholmu mogliśmy jeszcze tego samego dnia dotrzeć do południowej Jutlandii. To oznaczało jednak bardzo wczesną pobudkę, żeby zdążyć na prom do Rønne, odpływający już o godz. 13.
Jak dotrzeć na Bornholm?
Na Bornholm dostać się można na dwa sposoby: drogą powietrzną i morską. Ta pierwsza to regularne połączenia lotnicze z Kopenhagi i kilku innych duńskich miast (głównie w sezonie letnim), oferowane przez Danish Air Transport. To jednak raczej dość kosztowna opcja, w dodatku mało praktyczna dla turystów z Polski. Znacznie lepiej przedstawia się za to droga morska i to właśnie w ten sposób zdecydowana większość osób trafia na wyspę. Popłynąć można oczywiście własną łódką lub wziąć udział w prywatnym rejsie, jednak dla mniej zapalonych żeglarzy najrozsądniejszą opcją będzie rejs promem.
Do wyboru mamy połączenia z Polski, Niemiec, Szwecji i oczywiście Danii. Dla Polaków najatrakcyjniejsze będą dwa pierwsze: dzięki ofercie Kołobrzeskiej Żeglugi Pasażerskiej, z Kołobrzegu dostaniemy się do Nexø pasażerskim katamaranem, jednak to opcja tylko dla pieszych, rowerzystów i motocyklistów, bo samochód musimy zostawić w porcie. Jeżeli nie interesuje nas poznawanie wyspy wyłącznie na dwóch kółkach ani wynajem auta na miejscu, albo po prostu bliżej nam do niemieckiej granicy niż nad polskie morze (co jest wysoce prawdopodobne biorąc pod uwagę stan dróg po obydwu stronach Odry), zawsze możemy skorzystać z oferty BornholmerFærgen, czyli duńskiej żeglugi, która oferuje rejs z niemieckiego Sassnitz do stolicy wyspy, Rønne.
Co istotne, cena rejsu z Niemiec może być konkurencyjna do polskiej: przykładowo za rejs z Kołobrzegu w dwie strony dla dwóch dorosłych osób z rowerami zapłacimy łącznie 480 zł, a z Niemiec 136 euro, czyli ok. 575 złotych (stan na maj 2017), co może się opłacać, jeśli do Kołobrzegu musielibyśmy nadkładać drogi. Bilety szybko i wygodnie można kupić na stronach obydwu przewoźników. My zdecydowaliśmy się własnie na rejs z Niemiec, ponieważ Bornholm był jedynie pierwszą częścią podróży przez Danię, a trasa przez Sassnitz opłacała nam się bardziej niż przez Kołobrzeg (z perspektywy Warszawy). Samochód zostawiliśmy w porcie na strzeżonym parkingu (za cenę jakichś pięciu – ośmiu euro za całe pięć dni) i wsiedliśmy na prom z samymi tylko plecakami.
Gdzie nocować?
Bornholm to turystyczna mekka, więc każdy znajdzie tu nocleg dla siebie: zaczynając od eleganckich hoteli, przez pensjonaty, agroturystyki, schroniska, hostele czy domki na wynajem, na kempingach kończąc. Co istotne, Dania jest jedynym skandynawskim państwem, w którym biwakowanie „na dziko” jest zabronione, dlatego zamiast spędzać długie godziny na poszukiwaniu ustronnego miejsca na rozbicie namiotu (na co szansa jest bardzo niewielka), lepiej od razu zdecydować się na kemping.
Kempingów (jak na względnie niewielką wyspę) jest na Bornholmie całkiem sporo i szansa, że na jakiś natkniemy się każdego dnia jest znacząca. Pomóc może w tym mapka wyspy, dostępna za darmo w punktach informacji turystycznej, zlokalizowanych w większych miastach. Co istotne, korzystanie z kempingów pozwoli nam zredukować wagę bagażu, co przy rowerowej wycieczce ma bardzo duże znaczenie: każdy z nich ma świetnie wyposażoną kuchnię, nie trzeba więc brać ze sobą np. kuchenki z gazem (choć my lubimy mieć ją ze sobą w każdej podróży, na wypadek spontanicznego posiłku w jakimś urokliwym miejscu). Noclegi na kempingach na Bornholmie (tak, jak i w całej Danii) wymagają jednak wyrobienia karty kempingowej Camping Key Europe Card na dany rok w cenie 110 DKK (ok. 60 zł). Kartę trzeba kupić na pierwszym kempingu, na którym się zatrzymamy.
A jeśli żadnego kempingu akurat nie ma w pobliżu, wokół tylko pojedyncze domy i pola (lub morze), a zapada już zmrok, warto mimo wszystko najpierw poprosić o zgodę na rozbicie namiotu na upatrzonej łące. Przejeżdżając przez bornholmskie wioski w ogródku prawie każdego domu zobaczyć można tabliczkę zachęcającą do noclegu i nawet jeśli nasz wakacyjny budżet nie pomieści wynajmu pokoju, zawsze można zapytać właściciela o zgodę na rozbicie namiotu i dostęp do urządzeń sanitarnych za znacznie przyzwoitszą sumę.
Gdzie wypożyczyć rowery?
Bornholm słynie z idealnych warunków do jazdy na dwóch kółkach (o czym przeczytacie więcej we wpisie Po co jechać na Bornholm?). Oczywiście gros turystów odwiedzających wyspę przywozi własne rowery, ale warto jednak przeliczyć, co opłaci się bardziej: koszt ich transportu promem czy wypożyczenie na miejscu. W naszym przypadku stanęło na opcji numer dwa, gdyż po powrocie z wyspy jechaliśmy w dalszą podróż samochodem do Danii, a własne rowery byłyby w jej trakcie niepotrzebnym bagażem. Ponieważ chcieliśmy wystartować z samej północy, szukaliśmy wypożyczalni, która znajdowałaby się w okolicach Sandvigu lub Allinge. Tak natknęliśmy się na Nordbornholms Cykelforretning, wypożyczalnię oferującą wynajem rowerów w zaskakująco korzystnych (jak na Skandynawię) cenach, mieszczącą się w uroczym czerwonym domku w centrum Allinge (na zdjęciu poniżej).
Za standardowy rower z siedmioma przerzutkami oraz sakwami na bagaże, wypożyczony na pięć dni zapłaciliśmy 460 koron od osoby (czyli ok. 260 złotych). Oczywiście wypożyczalni na wyspie jest dużo więcej – można przecież podróżować po niej w zupełnie inny sposób i wynajmować rower jedynie na krótkie przejażdżki po okolicy. Po wpisaniu w przeglądarkę ‚bornholm bicycle rental’ wyskakuje ponad 56 tysięcy wyników, z całą pewnością na brak ofert na Bornholmie nie można więc narzekać.
Co jeść na Bornholmie?
Ponieważ piszemy tu zwykle o niskobudżetowych wakacjach, odpowiedź na to pytanie nie brzmi więc wcale „co lubicie”, tylko „co uda Wam się zmieścić w bagażu”. W Danii ceny jedzenia są znacznie wyższe niż w Polsce, co nie oznacza jednak, że przez cały pobyt należy żywić się wyłącznie konserwami przywiezionymi z kraju. Nasza recepta na odkrywanie lokalnych przysmaków z równoczesnym rozsądnym dysponowaniem budżetem wycieczki jest prosta: załóżcie z góry, które elementy codziennego pożywienia przywozicie z Polski, a które uzupełniacie na miejscu oraz ile razy chcecie wybrać się na posiłek do restauracji. My zdecydowaliśmy, że wizyta na Bornholmie nie będzie kompletna bez skosztowania rybnych przysmaków w jednej z licznych wędzarni na wyspie. Planując zakup składników na posiłki od razu zrezygnowaliśmy więc z jednego obiadu, dzięki czemu nie woziliśmy potem ze sobą nadmiaru jedzenia, ale równocześnie nie patrzyliśmy tęsknym wzrokiem w stronę mijanych restauracji, bo czekaliśmy na obiecaną sobie rybną ucztę. 🙂 Wszystkie składniki na pozostałe obiady, a także śniadania i kolacje (poza pieczywem, zawsze kupowanym przez nas na miejscu) przywozimy z Polski, co najwyżej uzupełniając je czasem o lokalne sery (bo pewnie już wiecie, jak bardzo je kochamy, o czym pisałam choćby w poście „Włoska uczta – weekend w Mediolanie„) lub (sporadycznie) słodycze.
Oczywiście nieraz pozwalamy sobie na małe odstępstwa od wcześniej ustalonych reguł i przykładowo na Bornholmie dwa razy zawitaliśmy do cudownej, malutkiej cukierni zlokalizowanej w porcie Allinge – pierwszy raz tuż przez wyruszeniem w trasę wokół wyspy, dzięki czemu potem wspominaliśmy ją przez całą podroż. Gdy więc zatoczyliśmy koło i kilka dni później ponownie wjechaliśmy do Allinge, pierwsze kroki skierowaliśmy właśnie tam (na zdjęciu poniżej). Cynamonowe ciasteczka popite wyśmienitą kawą były najlepszą, bo wyczekaną nagrodą za trudy ostatnich dni. 🙂
Zdecydowanie polecamy więc zabrać ze sobą z Polski podstawowy codzienny prowiant, który wytrzyma kilkudniowy brak lodówki, np. puszkowane ryby w oleju czy pomidorach, serki w plasterkach (to nasz sprawdzony patent na śniadania i drobne przekąski w ciągu dnia, bo opakowanie serków bez problemu zmieści się w podręcznym plecaku), ryż i słoiczki z gotowymi warzywami w słodko-kwaśnych sosach do szybkiego wymieszania z puszką kukurydzy czy w końcu opakowania gotowych ravioli, które wystarczy wrzucić do wrzątku na 10 minut i obiad gotowy. Do tego zawsze towarzyszy nam palnik i butla z gazem, dzięki czemu możemy wybierać do woli miejsca kolejnych posiłków. Całość nie waży dużo i nie zajmuje miejsca w bagażu, a pomaga znacznie zaoszczędzić w czasie podróży po Skandynawii.
A czego, poza wspominanym już rybnym bufetem, warto spróbować na Bornholmie? Potrawą numer jeden według każdego przewodnika, ale też miejscowych, którym udało się już ją wypromować poza granice wyspy jest Sol over Gudhjem, czyli słońce nad Gudhjem – wędzony śledź podawany na ciemnym chlebie z rzodkiewką i zieleniną oraz surowym żółtkiem jajka. Warto skusić się na jego spróbowanie, choć jedna, degustacyjna porcja na dwie lub trzy osoby zdecydowanie wystarczy, bo warto potraktować go tylko jako przystawkę i zrobić miejsce na lepsze przysmaki.
Inne bornholmskie przysmaki, które w dodatku idealnie posłużą za prezent z wyjazdu na wyspę to cukierki czy piwo ze Svaneke (o jakże wyszukanej nazwie „Svaneke”, jednak w dość ładnie zaprojektowanej butelce, która na pewno ucieszy niejednego fana rzadkich marek piwnych) oraz musztarda (po duńsku sennep). Bornholm to jej prawdziwe królestwo – dostępna jest w prawie każdym sklepie z pamiątkami czy wędzarni. Bardzo często serwowana w towarzystwie ryb, ale też mięs i warzyw. Wersji smakowych jest bardzo wiele, od klasycznej przez miodową, piwną, koperkową, chilli z pieprzem, po anyżową i whisky. Większość powstaje na bazie białej gorczycy i oleju rzepakowego, oczywiście pochodzących z Bornholmu. Produkowana w Aakirkeby musztarda marki Lehnsgaard o smaku czerwonego curry (duń. rød karry) przypadła nam do gustu tak bardzo, że zakupiliśmy aż dwa słoiczki i ilekroć słyszymy, że ktoś ze znajomych czy rodziny wybiera się na wyspę, prosimy o jej nową dostawę.
Jeśli więc ktoś z Was planuje wkrótce wyjazd na Bornholm, prosimy o pamięć i mały upominek w postaci słoiczka Lehnsgaard Sennep Rød Karry. 🙂