W poprzednim wpisie starałam się przybliżyć wszelkie aspekty związane z przygotowaniami do wyjazdu na Spitsbergen. Skoro już wiecie, kiedy, jak i przede wszystkim po co tam się wybrać, co ze sobą zabrać i o czym koniecznie pamiętać, przejdźmy do odpowiedzi na pytanie kluczowe – co można robić na miejscu?
Spitsbergen to idealne miejsce dla wszystkich, którym na dźwięk słowa „wakacje” przychodzą na myśl góry i wędrówki z plecakiem. Z jedną zasadniczą różnicą: tutaj wędrowanie nabiera nowego wymiaru – na wyspie nie ma wyznaczonych szlaków, tabliczek z informacjami o odległościach czy schronisk. Jesteśmy w prawdziwym outdoorze, w którym nikt za nas nie wytyczy trasy i sami musimy wybrać najlepszą drogę na szczyt oraz ocenić czas potrzebny do przejścia zamierzonego odcinka.
Z tego właśnie powodu Spitsbergen to idealne miejsce dla osób, które lubią tę formę aktywności na świeżym powietrzu i nie będzie to ich pierwszy pobyt w górach od dłuższego czasu (a tym bardziej w życiu). Choć same góry do najwyższych nie należą (w okolicach Longyearbyen sięgają nieco ponad 1000 m n.p.m.), pamiętajmy, że dosłownie „wyrastają” z morza, zatem jest to faktyczna wysokość, którą trzeba osiągnąć. Trasy bywają różne, często podejścia są strome, a grunt grząski (ze względu na ruchome skały łupkowe tworzące zbocza większości gór). Praktycznie każda wędrówka wiąże się też z pokonaniem co najmniej kilku mniejszych bądź większych rzek, konieczne jest więc zabranie ze sobą wodoodpornego obuwia, o ile nie chcemy za każdym razem przekraczać lodowatej rzeki boso (więcej informacji w tym temacie w pierwszej części poradnika w rozdziale „Ekwipunek”).
W przypadku krótkich trekkingów, do których zaliczam wyprawy jednodniowe, maksymalnie kilkunastogodzinne (czyli niewymagające zabrania ze sobą namiotu i wiążące się z powrotem do tej samej bazy) do dyspozycji mamy głównie obszar Adventfjorden i okolicznych pasm górskich (przy założeniu, że nocujemy w mieście lub na campingu). Dalsze wędrówki wiążą się już bowiem z koniecznością zabrania ze sobą namiotu, o ile nie dysponujemy oczywiście żadnym dodatkowym środkiem transportu w postaci skutera czy też psiego zaprzęgu, dzięki którym z łatwością pokonamy duże odległości.
Co istotne, w internecie ciężko natrafić na wskazówki dotyczące pomysłów na krótkie wędrówki po okolicy Longyearbyen. Osobiście spędziłam wiele godzin na czytaniu relacji z podobnych wypraw czy wpisów na blogach podróżniczych, aby natknąć się choćby na wzmianki o możliwych trasach. Mimo pozornej mnogości opcji na miejscu okazuje się, że nie każda góra nadaje się do zdobycia bez specjalistycznego sprzętu wspinaczkowego lub wcześniejszej znajomości najlepszego podejścia. Nieocenione są pod tym kątem wskazówki lokalnej informacji turystycznej. Polecam także przejrzenie oferty tamtejszych biur turystycznych (np. Spitsbergen Travel), które na swoich stronach zdradzają pomysły na aktywne spędzenie czasu w okolicy Longyearbyen (oczywiście skorzystanie z takiej oferty wiąże się ze słoną opłatą, kto jednak powiedział, że nie można wybrać się w podobną trasę samemu, z zaoszczędzonymi kilkuset koronami w kieszeni?). W naszym przypadku najcenniejsze okazały się natomiast rozmowy z poznanymi na campingu przewodnikami, którzy zdradzili nam kilka pomysłów na trasy w okolicy Longyearbeyn (a w jednym przypadku zaproponowali wspólną wędrówkę na pobliski szczyt).
A nasze typy na krótkie wędrówki po okolicznych terenach? Przede wszystkim polecamy zdobycie majestatycznego Sarkofagen, wznoszącego się nad miastem pomiędzy dwoma schodzącymi doń lodowcami czy też malowniczego Trollsteinen (dosłownie: trolich kamieni) z charakterystycznym, skalnym zwieńczeniem szczytu. Inna opcja to najwyższa góra w masywie otaczającym miasto – Nordenskjöld – sięgająca na wysokość 1080 m n.p.m. Jej zdobycie wiąże się jednak z trudnym podejściem po lodowcu i ośnieżonym zboczu. Kolejne możliwości to wędrówka to stacji radarowej na Platåberget koło wejścia do fiordu Advent i dalej, na Fuglefjella (skąd w pogodny dzień rozpościera się wspaniały widok na Isfjorden) lub przeciwnie – długi i wymagający szlak w głąb doliny. My dotarliśmy aż do kolejnej stacji radarów pod Varden i Bolterdalen, można jednak skręcić szybciej ku górom i wejść na Endalen, mniej więcej w połowie drogi do miasta. Warto pokusić się również o wejście na kolejne ze szczytów czy płaskowyżów w rejonie Adventfjorden: Sukkertoppen (wzgórze na wschodniej ścianie miasta), Lindholmhøgda czy w końcu Sneheim, choć tutaj konieczna będzie przeprawa łodzią na drugą stronę fiordu.
Trekkingi z pełnym wyposażeniem pozwolą na kilku-, a nawet kilkunastodniowe wędrówki w bardziej odległe obszary wyspy. Tutaj możliwości jest mnóstwo, bo przed nami staje otworem praktycznie cały archipelag Svalbard. Standardowe trasy prowadzą jednak pomiędzy głównymi osadami Spitsbergenu. Pierwsza z nich to wędrówka z Longyearbyen do Barentsburga lub w stronę przeciwną (w zależności od kierunku trekkingu w jedną ze stron może zawieźć lub przywieźć nas kursująca między osadami łódź). Opcja dłuższa to szlak aż do Kapp-Linne u wyjścia z Isfjorden, gdzie znajduje się niewielka stacja radiowa. Opcja krótsza to natomiast trasa do doliny Colesbukta, znajdującej się mniej więcej w połowie drogi z Barentsburga do stolicy archipelagu.
Inna popularna możliwość to szlak do Piramiden, skąd wędrowców odbierają rejsowe statki, wożące do opuszczonego rosyjskiego miasta turystów. Jest jednak bardziej wymagająca, gdyż po drodze trzeba przejść przez rozległe połacie lądu pokryte lodowcem.
Wymieniam tu tylko dwie powyższe trasy, gdyż tak naprawdę ile grup, tyle pomysłów i wizji trekkingów przez Spitsbergen, wliczając także te najtrudniejsze, do północnych krańców archipelagu. W takich przypadkach konieczne są jednak zupełnie inne przygotowania, zaczynając od uzyskania zgody gubernatora Svalbardu na opuszczenie dystryktu X (czyli mniej więcej obszaru wokół Isfjorden, po którym można się poruszać bez specjalnego zezwolenia), przez zapewnienie sobie ewentualnej ekipy ratunkowej (warto, aby ktoś więcej poza naszym ubezpieczycielem wiedział o wyprawie), aż po zabranie ze sobą np. kajaka, który pomoże pokonywać część dystansów drogą morską.
Ze względu na wiele czynników, przede wszystkim jednak konieczność ochrony przed niedźwiedziami polarnymi czy znajomość terenu (a, przypominam, na Spitsbergenie nie ma żadnych oznaczeń tras, zaś dość monotonny krajobraz może być mylący) warto rozważyć trekking w towarzystwie wyszkolonego przewodnika. Jeżeli w trasę wybierzemy się z ekipą, nie musi oznaczać to dużego kosztu na osobę – można też zawsze próbować ominąć oficjalne biura podróży oferujące usługi wyszkolonych przewodników i spróbować skontaktować się z którymś z nich na własną rękę, co oznaczać będzie sporą oszczędność. W tym przypadku doradzałabym jednak ostrożność i poszukanie zawczasu recenzji usług danej osoby w internecie. Inna możliwość to wykup uczestniczenia w zorganizowanym wyjeździe na Spitsbergen, który zazwyczaj polega właśnie na jednej, kilkudniowej trasie przez wyspę, a następnie spędzeniu paru dni w okolicy miasta. Wówczas o całość wyjazdu troszczą się organizatorzy, ceny są jednak dużo wyższe od trekkingów organizowanych na własną rękę, a jedynie z opłaceniem wyszkolonego przewodnika.
Oczywiście ogromna część wędrowców wybiera się w kilkudniowe trasy na własną rękę. Zazwyczaj jednak co najmniej jeden członek ekipy był już wcześniej na Spitsbergenie i zna tutejsze realia. Istotne znaczenie ma także faktyczna umiejętność posługiwania się bronią przez przynajmniej jednego członka załogi. Czym innym jest strzelanie na strzelnicy polowej, nawet z najlepszymi wynikami, a czym innym celowanie w rozjuszonego niedźwiedzia polarnego. Jest istotne, aby w grupie była choć jedna doświadczona osoba, która w takiej chwili zachowa względny spokój.
Zdecydowanie nie polecam natomiast samotnych wędrówek po wyspie. Przede wszystkim nie spełniają one podstawowej zasady ochrony przed niedźwiedziami: nie jesteśmy w stanie zapewnić stałej obserwacji terenu, bo po prostu nie ma nikogo, kto mógłby pełnić wartę w czasie, gdy akurat odpoczywamy.
Planując kilkudniowy trekking musimy pamiętać także o bardzo istotnym elemencie: braku wody pitnej, która umożliwiałaby nam uzupełnienie zapasów. Dlaczego na archipelagu poprzecinanym gęstą siatką rzek polodowcowych i samych lodowców nie ma wystarczających zasobów wody? Otóż picie wody z większości z nich wiąże się z ryzykiem zarażenia się chorobami zakaźnymi przenoszonymi przez zwierzęta, na czele ze wścieklizną. Dzieje się tak, bo tamtejsze zwierzaki, głównie renifery i lisy polarne załatwiają swoje potrzeby wprost do górskich rzek, które następnie pite przez inne osobniki są świetnymi katalizatorami roznoszonych chorób. Wszystko to sprawia, że każdy przewodnik, z którym wybierzemy się w trasę najpewniej surowo zabroni nam nabierania wody z napotkanym rzek. Z tego powodu należy mieć ze sobą zapasy wody na wszystkie dni wędrówki plus na dodatkowe, nieprzewidziane zdarzenia. I jest to zarazem kolejny argument przeciw samotnym wędrówkom przez Spitsbergen.
Załóżmy jednak, że nie jesteście miłośnikami wielodniowych wędrówek, ani nawet krótkodystansowe trasy nie należą do waszych ulubionych form spędzania czasu. Czy na Spitsbergenie jest w ogóle co robić poza podziwianiem przyrody? Otóż tak – niestety, chciałoby się rzec. Svalbard zamienia się (powoli, bo powoli, ale nieuchronnie) w miejsce ogólnodostępne, co naturalnie wiąże się z koniecznością rozbudowania tzw. oferty turystycznej. W odpowiedzi na to zapotrzebowanie powstało kilka lokalnych biur podróży, oferujących zorganizowane formy spędzania czasu na archipelagu. Także coraz więcej zagranicznych biur (w tym polskich), choć raczej mniejszych i nastawionych głównie na niestandardowe kierunki podróży ma w ofercie zorganizowaną podróż na Spitsbergen. Póki co większość takich ofert dotyczy jednak przede wszystkim długodystansowych trekkingów. Uważam, że to ciekawa (choć droga) propozycja z powodów omówionych w częściach „Trekkingi kilkudniowe” oraz „Broń”.Lokalne biura podróży z Longyearbyen mają natomiast w ofercie także inne atrakcje – jedne mniej, a drugie bardziej sensowne. Możemy więc przykładowo wziąć udział w psim zaprzęgu (latem sanie zastępowane są lekkimi wózkami na kółkach), przejażdżce skuterem śnieżnym po lodowcu, ognisku czy „arktycznym safari”, polegającym na rejsie po fiordzie i obserwowaniu życia dzikich zwierząt (przy odrobinie szczęścia może uda się wypatrzyć foki, a nawet niedźwiedzia), ptactwa czy w końcu „cielących się” lodowców. W ofercie są też kajaki, wędrówki po lodowych jaskiniach czy nawet quady. Jedyną wadą wszystkich propozycji są typowo skandynawskie ceny – ponieważ jednak przeżycia są bezcenne, to do nas należy osąd, czy warto wydać na nie nawet spore pieniądze.
Inna kwestia to sensowność poszczególnych atrakcji. Z całą pewnością warto skusić się na rejs po fiordzie do wybranej osady – w przypadku niektórych trekkingów jest to stały element wycieczki, ale jeżeli nie planujecie wyruszyć w trasę z lub do żadnego z położonych na Spitsbergenie osiedli, zostaje nam wykupienie rejsu w dwie strony. Dokąd? Przede wszystkim do Piramiden, czyli opuszczonego rosyjskiego miasta-widmo. Barentsburga nie widzieliśmy, ze słyszenia wiem jednak, że stojąc przed wyborem warto postawić na tę pierwszą opcję. Najdroższą możliwością jest natomiast wycieczka do położonego w Kongsfjorden Ny-Ålesund (wiążąca się z wypłynięciem poza Isfjorden – zgoda gubernatora na opuszczenie dystryktu X nie jest w tym przypadku konieczna, o ile nie opuścimy terenu osady).
KOMENTARZE DO WPISU
Cała przyjemność po naszej stronie :) Zapraszamy do nas częściej!
Pięknie dzięki za oba wpisy! ;-)
Comments are closed.