Dlaczego Spitsbergen? Takie pytanie towarzyszyło nam od momentu oznajmienia rodzinie i znajomym, jaki jest cel naszej tegorocznej wyprawy. Był marzec 2015, a my właśnie podjęliśmy decyzję, że w lipcu tego roku w 6-osobowym gronie pasjonatów Północy z różnych miast Polski wyruszymy na daleką Północ, by spełnić wspólne marzenie o dotarciu jeszcze dalej niż kiedykolwiek wcześniej.
Oboje z Pawłem mieliśmy poza tym niezrealizowaną dotąd ambicję przekroczenia w końcu północnego koła podbiegunowego. Do tamtego momentu najbliżej niego byliśmy 3 lata wcześniej, w czasie podróży dookoła Islandii, gdy znajdując się na samej północy Fiordów Zachodnich oddzielało nas od niego zaledwie kilka minut geograficznych. Wówczas nie udało się przekroczyć tej symbolicznej granicy arktycznego świata, bo też sama Islandia do niego nienależy (nie licząc malutkiej wyspy Grimsey żaden punkt Islandii nie przekracza koła podbiegunowego). Wiosną 2015 mieliśmy więc silne postanowienie, że jedziemy za koło.
Po co jednak jechać aż na Spitsbergen, skoro można wybrać wiele innych północnych destynacji, znajdujących się daleko za kołem podbiegunowym? Owszem, mogliśmy udać się na północ Norwegii czy Szwecji, jednak Skandynawia to nie Arktyka: skoro kochamy Północ, to dlaczego nie mielibyśmy pojechać naprawdę blisko koła podbiegunowego i poznać ją jeszcze bliżej niż kiedykolwiek dotąd?
Spitsbergen nie jest oczywistym wyborem na wakacyjny wyjazd. Mam nadzieję, że poniższy wpis nie tylko przekona Was, że warto poznać Arktykę, ale także dostarczy garść praktycznych wskazówek, które mogą okazać się pomocne na etapie planowania podróży. A wyjazd na Spitsbergen to nie All inclusive w Egipcie – trzeba się do niego gruntownie przygotować. My sporo czasu spędziliśmy na wyszukiwaniu w internecie interesujących nas informacji o wyspie, co nie było jednak łatwe – brakowało rzetelnych zestawień i obszernych relacji z podobnych wypraw, zawierających także informacje praktyczne. To właśnie ta obserwacja sprawiła, że postanowiłam stworzyć poniższy wpis. Mam nadzieję, że znajdziecie w nim odpowiedzi na przynajmniej część nurtujących Was pytań, dzięki czemu pobyt w Arktyce nie zaskoczy Was niczym poza podróżniczymi przeżyciami.
Jeżeli kochacie Północ mimo wszystkich jej przywarów, odpowiedź nie jest potrzebna. Jeśli jednak zachodzicie w głowę, dlaczego mielibyście spędzić cenny urlop na dalekiej Północy za, nie ukrywajmy, spore pieniądze, za które bylibyście w stanie przeżyć miesiąc w jakimś cieplejszym zakątku świata, odpowiedź brzmi: bo oto znajdziecie się u wrót do Arktyki, skąd bliżej jest już do bieguna północnego niż do jakiejkolwiek światowej stolicy. Staniecie na ziemi przez wieki nieprzyjaznej ludziom, na której człowiek jest całkowicie zdany na łaskę natury. Będziecie w najbardziej na północ wysuniętym mieście świata, do którego nie trzeba przedzierać się zaprzęgiem psim czy płynąć lodołamaczem, ale wystarczy wsiąść w samolot komercyjnych linii lotniczych. Zobaczycie Ziemię w jej pierwotnym wydaniu: tak wyglądała przez wieki, gdy ludzie nie potrafili jeszcze jej sobie podporządkowywać, a jedynie walczyli o przetrwanie.
W końcu, będziecie mogli odbyć niezapomniane górskie wędrówki w samym sercu Arktyki, często nie spotykając nikogo przez wiele dni. Widoków, które ukażą się Waszym oczom nie da się porównać z niczym, co widzieliście do tej pory. Po powrocie słowa ani nawet zdjęcia nie będą w stanie oddać tego, co doświadczyliście – większość osób, którym mimo wszystko spróbujecie przedstawić to miejsce prawdopodobnie nigdy nie postawi tam swojej stopy. Jeżeli jako dzieci marzyliście o odkrywaniu dziewiczych zakamarków ziemi, o których istnieniu większość ludzi nigdy nie słyszała, Spitsbergen to dobry kierunek na wyprawę. I, co istotne, jedno z ostatnich miejsc na ziemi, gdzie na chwilę można zapomnieć o życiu w XXI wieku i całkowicie poddać się uczuciu nieograniczonej wolności.
Latem. Oczywiście dotarcie na Spitsbergen jest możliwe przez cały rok, jednak lato to nie bez przyczyny najpopularniejszy wśród wszelkiej maści podróżników okres na zdobycie Svalbardu. Dzieje się tak z kilku powodów. Po pierwsze, warunki atmosferyczne są tam wówczas najbardziej przyjazne wszelkim
wędrówkom: temperatura sięga nieraz nawet kilkunastu stopni Celsjusza. Z tego powodu na większości terenów nie ma śniegu (nie licząc północnych, niedostępnych zakątków archipelagu czy pokrytego lodowcami interioru), co nie tylko bardzo ułatwia samą wędrówkę, ale zmniejsza też ryzyko ataku niedźwiedzia polarnego z tej prostej przyczyny, że na szaro-brunatnym terenie prawdopodobieństwo jego dostrzeżenia jest znacznie wyższe niż w zimowym krajobrazie. Ponadto, pomimo relatywnego chłodu komfort życia latem jest nieporównywalnie wyższy niż zimą, gdy temperatury spadają do nawet 40 stopni poniżej zera.
Po drugie: jest cały czas jasno. Ze względu na trwający 24 h dzień polarny sami decydujemy, kiedy wędrujemy, a kiedy odpoczywamy. Rytmu naszych wędrówek nie wyznaczają więc wschody i zachody słońca, jak w czasie podróży przez większość miejsc na ziemi, dzięki czemu np. nieoczekiwana zmiana planów nie będzie skutkować ryzykiem powrotu z trasy po zmroku. Po trzecie, to wtedy Spitsbergen „żyje”. Oczywiście nie dla każdego będzie to przekonujący argument, jeżeli jednak nie jesteście zapalonymi samotnikami, polującymi na zorzę polarną w długą, zimową noc, zdecydowanie polecam podróż latem, gdy na Spitsbergenie pojawia się specyficzna grupa obieżyświatów, wciąż jednak na tyle mała, że szansa na długie, samotne wędrówki jest bardzo wysoka. Latem działa także jedyny na wyspie camping, tętniące o tej porze roku centrum podróżniczego życia (zaznaczam, że mowa cały czas o zaledwie kilkudziesięcioosobowej garstce pasjonatów Północy, a nie o nieprzebranych tłumach turystów z aparatami cyfrowymi). A mimo wszystko dobrze jest wrócić z całodniowej, nieraz kilkunastogodzinnej trasy do innych podróżników, by podzielić się przeżyciami z całego dnia, wymienić wskazówkami, a często też umówić na wspólne wędrówki w kolejne dni.
Dotarcie na Spitsbergen jeszcze nigdy nie było tak łatwe, odkąd połączenia z archipelagiem uruchomiła skandynawska tania linia lotnicza Norwegian. Na Svalbard można nią dolecieć już za kilkaset złotych, jednak tylko z Oslo Gardermoen. Z innych norweskich miast latają tam także szwedzkie linie lotnicze SAS. Z kolei w sezonie letnim można trafić na bezpośrednie połączenia czarterowe np. z Niemiec. Wiele osób decyduje się także na podróż drogą morską, często jako członek załogi żaglówki lub rejsu wycieczkowego, choć tutaj przedział cenowy może być bardzo duży. Od 2016 roku na Spitsbergen latać będą również fińskie linie lotnicze Finnair, można więc liczyć się z dalszą obniżką cen.
To jedna z najbardziej newralgicznych kwestii do przemyślenia przed wyjazdem. Spitsbergen to bowiem Arktyka, gdzie czyhają na nas niebezpieczeństwa niespotykane w Skandynawii czy wielu innych północnych obszarach świata: niedźwiedzie polarne. To właśnie z ich powodu dla własnego bezpieczeństwa należy zawsze mieć przy sobie broń, która w razie ataku misia będzie w stanie nas przed nim obronić. Broń wypożyczyć może każdy, kto posiada pozwolenie na jej używanie wydane przez państwo swojego pochodzenia lub uzyska specjalną zgodę gubernatora Spitsbergenu. Jak ją zdobyć? Wystarczy przetłumaczone na język angielski przez tłumacza przysięgłego zaświadczenie o niekaralności. O zgodę warto wystąpić jednak jeszcze przed przyjazdem, gdyż jej przyznanie może potrwać nawet do kilku tygodni. Podróż na archipelag z zamiarem wystąpienia o pozwolenie na broń na miejscu nie jest zatem najlepszym pomysłem. Co poza tym warto zrobić? Koniecznie wybierzcie się jeszcze w Polsce na strzelnicę (najlepiej polową) i poćwiczcie strzelanie ze strzelby w co najmniej dwóch pozycjach (dokładnie tak: to zupełnie inna bajka niż pistolet czy nawet karabin).
Już na Spitsbergenie udajcie się z uzyskanym od gubernatora pozwoleniem (lub jego polskim odpowiednikiem, jeśli mieliście taki już wcześniej – pamiętajcie jednak o tłumaczeniu przysięgłym) do wypożyczalni broni, których w Longyearbyen jest kilka. Na miejscu otrzymacie broń, naboje (zapłacicie tylko za zużyte) oraz race do odstraszania miśków (opcjonalnie). Ich wypożyczenie wraz z nabojami kosztuje dodatkowo, więc decyzja, czy będziecie tym zainteresowani należy do was. My zdecydowaliśmy się na ten krok, bo uważamy, że bezpieczeństwo nie ma ceny.
Co istotne, broń wypożyczona może być na więcej niż jedną osobę w sytuacji, gdy przykładowo w grupie kilkoro osób otrzymało pozwolenie na jej posiadanie. Zarazem jednak inny uczestnicy grupy nie mają prawa się nią posługiwać – gdyby w takcie dochodzenia po postrzeleniu niedźwiedzia wyszło na jaw, że osoba strzelająca nie miała pozwolenia na broń, nałożone mogą zostać na nią wysokie kary pieniężne.
A co z samym strzelaniem do niedźwiedzi? Ogólna zasada brzmi.. „nie strzelaj!”. Bezpieczeństwo przede wszystkim, ale nie kosztem życia zwierzęcia. Po pierwsze i najważniejsze – nie można dopuścić do tego, aby niedźwiedź się nami w ogóle zainteresował i stworzył zagrożenie. W czasie trekkingów należy bacznie obserwować okolicę, najlepiej przez zabraną w drogę lornetkę i w momencie dostrzeżenia w oddali zbliżającego się niedźwiedzia w żadnym razie nie udawać się w jego stronę. Wbrew pozorom nie jest to wcale oczywista rada, gdyż wielu osobom podekscytowanym zobaczeniem na żywo słynnego polarnego drapieżnika przed oczami stają już niepowtarzalne ujęcia czy kadry z filmu z miśkiem w roli głównej.
Specjalne zasady bezpieczeństwa obowiązują też w czasie dłuższych trekkingów, związanych z noclegami na otwartych przestrzeniach, czyli w zasadzie wszędzie poza Longyearbyen. Co istotne, sam camping położony jest już poza miejską „strefą wolną od niedźwiedzi”, czyli obszarem symbolicznie wyznaczonym przez czarne tabliczki stojące przy wyjeździe z miasta. W czasie lata ryzyko ataku niedźwiedzia polarnego na jego terenie jest jednak niezwykle niskie ze względu relatywnie duże skupisko ludzi w pobliżu (tuż obok campingu znajduje się lotnisko i kilkanaście domów) i związaną z tym obserwację okolicy. Zima to oczywiście inna historia – camping jest wówczas zamknięty, okolica opustoszała, w dodatku obserwację terenu utrudniają warunki pogodowe: śnieg będący idealnym kamuflażem dla niedźwiedzia i noc polarna. Dlatego też na terenie campingu dozwolone jest noszenie naładowanej broni. Nie próbujcie jednak wnosić jej do środka budynku gospodarczego – byliśmy świadkami sceny, w której jeden z podróżników planował wyczyścić swoją broń.. w kuchni. Niestety, został z niej w stanowczy sposób wyproszony przez grupę stołujących się akurat przewodników.
Nocując na terenach, na których prawdopodobieństwo ataku niedźwiedzia jest wysokie należy przestrzegać specjalnych zasad bezpieczeństwa na czele z rozstawieniem zasieków, wartą nocną (to jeden z argumentów przeciwko samotnym wędrówkom po archipelagu), zabraniem w trasę wyszkolonych psów, które w razie niebezpieczeństwa ostrzegą wartownika i obudzą pozostałych członków grupy czy zabezpieczaniem jedzenia i śmieci pochodzenia organicznego w taki sposób, aby ich zapach nie zwabił głodnego misia. Spełnienie tych wymogów jest kluczowe, gdyż w przypadku dochodzenia, które ma miejsce po każdym zastrzeleniu niedźwiedzia (nawet w akcie samoobrony) brane są pod uwagę zastosowane środki bezpieczeństwa. W przypadku oczywistych błędów (np. braku nocnej warty) może się okazać, że zostaniemy oskarżeni o sprowokowanie zwierzęcia i niedotrzymanie wszystkich procedur, skutkujące jego śmiercią. A kara pieniężna za zabicie niedźwiedzia polarnego jako jednego z zagrożonych gatunków zwierząt może być bardzo wysoka (nie płacimy jej tylko wówczas, gdy zostanie udowodnione, że działaliśmy w samoobronie w sytuacji zagrożenia życia naszego lub kogoś z grupy).
Zasada „lepiej zapobiegać, niż leczyć” sprawdza się więc w tym przypadku idealnie. Strzał do atakującego nas misia to ostateczność w sytuacji, gdy istnieje realne zagrożenie życia – niedźwiedź podszedł już bardzo blisko i nie ma możliwości ucieczki, jest przy tym agresywny i nie odstraszają go race ani hałas. W tym miejscu uwaga dotycząca wspomnianych rac: zapomnijcie o naturalnym odruchu wystrzelenia z racy w niebo. To nie tonący okręt, taki gest na nic się nie zda, a już na pewno nie odstraszy niedźwiedzia. Co najwyżej może tylko go zdezorientować i w efekcie wpakować nas w jeszcze większe tarapaty. W jaki sposób używać zatem rac w celu ochrony przed niedźwiedziami? Należy wystrzelić z niej do ziemi (nigdy w samego niedźwiedzia), ale w odcinek pomiędzy nami a misiem. Tylko w ten sposób możemy zmusić go do zmiany kierunku. Strzelenie w powietrze bądź w przestrzeń za nim zaowocuje efektem przeciwnym: przestraszone zwierzę pobiegnie w naszą stronę. Podsumowując, race to przydatne narzędzie służące ochronie przed niedźwiedziami przy jednoczesnej małej szkodliwości dla samych zwierząt, należy jednak używać ich z głową.
Załóżmy jednak, że wszystkie środki bezpieczeństwa zawiodły. Niedźwiedź niespostrzeżenie podszedł do nas na tyle blisko, że na ucieczkę nie ma już czasu, a wystrzeliwanych rac zdaje się nie obawiać. W grę wchodzi wówczas tylko użycie broni. Należy w tym miejscu zaznaczyć, że celowanie do poruszającego się drapieżnika to ekstremalnie trudna i ryzykowna sprawa. Taką sytuację warto zawczasu przećwiczyć z instruktorem na strzelnicy; także rozmowa ze specjalistą z wypożyczalni broni może być pomocna. Zasada, jaką my usłyszeliśmy, brzmiała: niedźwiedzia naprawdę ciężko zabić, a dużo łatwiej zranić i rozjuszyć. Nawet, jeśli go osłabimy, ranny niedźwiedź może potem wykrwawiać się przez wiele godzin, dodatkowo w grę wchodzi więc cierpienie niewinnego zwierzęcia. Dlatego celować należy zawsze w klatkę piersiową zwierzęcia czyli mniej więcej obszar płuc. Głowa to najtrudniejszy cel, w dodatku niedźwiedź ma bardzo wytrzymałą czaszkę, więc szansa na zabicie go strzałem w mózg, zwłaszcza w warunkach ogromnego stresu jest bardzo mała. Płuca to natomiast obszar newralgiczny dla niedźwiedzi polarnych, więc prawdopodobieństwo zabicia miśka od razu bardzo rośnie.
W tym miejscu chcę jeszcze raz stanowczo podkreślić, że strzelanie do zwierzęcia uważam za absolutną ostateczność, uzasadnioną w bardzo rzadkich przypadkach. W wielu sytuacjach samo wychodzenie w trasę bez odpowiedniego przygotowania jest ogromną nieodpowiedzialnością, bo wiąże się z niepotrzebnym narażaniem życia zwierząt i ludzi. Dlatego pamiętajcie: bezpieczeństwo wasze i innych przede wszystkim.
Planując nocleg na Spitsbergenie warto zadać sobie na wstępie pytanie, jakim budżetem dysponujemy. Być może od razu wykluczy nam to wszystkie inne opcje niż camping. W samym Longyearbyen możliwości noclegu jest sporo – zaczynając od hosteli i pensjonatów, a kończąc na umiarkowanie eleganckim Radissonie Blu (nie liczcie jednak na pałac w sercu Arktyki – jak każdy budynek w Longyearbyen, także Radisson postawiony jest na palach i wybudowany w duchu skandynawskiego minimalizmu). Spitsbergen oferuje też kilka propozycji na niestandardowe spędzenie nocy – dla oszczędnych, a żądnych wrażeń może być to ciekawy pomysł na pojedynczy nocleg np. na zakończenie pobytu. Przykładowo możemy zatrzymać się w traperskiej chacie, w radiostacji na krańcu Isfjorden czy nawet na statku zacumowanym naprzeciw miasta na samym środku fiordu Advent. Lista wszystkich zorganizowanych noclegowni dostępna jest na stronie visitsvalbard.com.
Jeżeli jednak preferujecie low-costowe podróżowanie i szukacie oszczędności, gdzie tylko jest to możliwe, naturalnym wyborem będzie zapewne camping. Jest stosunkowo niedrogi, a oferuje wszystkie niezbędne udogodnienia na czele z prysznicem czy kuchnią. To ogromne ułatwienie, jeżeli nie planujecie dalszych trekkingów – nie trzeba brać ze sobą palnika ani kupować na miejscu horrendalnie drogiej butli (której i tak nie uda się zużyć w czasie standardowego pobytu, a do samolotu zabrać jej nie wolno). Ponadto, zakwaterowanie na campingu jest jedynym w swoim rodzaju doświadczeniem podróżniczym i towarzyskim. Zresztą – kto nie chciałby nocować na najdalej na północ położonym polu namiotowym?
Na campingu jedyną dostępną opcją noclegu są namioty – nie oferuje on żadnych domków czy przyczep na wynajem. O ile na noc zawsze planujemy wracać do bazy, nie musimy zabierać namiotu z Polski – camping umożliwia jego wypożyczenie na miejscu za naprawdę korzystną cenę (o aktualny cennik polecam jednak dopytywać bezpośrednio zarządców placówki, bo ceny mogą różnić się z sezonu na sezon), co w dłuższej perspektywie opłaca się o wiele bardziej niż dodatkowy bagaż w postaci własnego namiotu, zajmujący miejsce w i tak do granic możliwości wypchanym plecaku. W dodatku camping proponuje wiele różnych opcji: od małych, dwuosobowych namiotów aż po wieloosobowe wigwamy. Nam trafiła się właśnie taka indiańska jurta. Zapewniam, że nocleg w wigwamie na Spitsbergenie to przeżycie jedyne w swoim rodzaju.
Z jednej strony warto więc postawić na namiotową ofertę campingu, a zwolnione miejsce w plecaku wypełnić dodatkowym jedzeniem czy ciepłymi ubraniami. Z drugiej, taka decyzja uziemi nas w obrębie campingu – dalsze wędrówki nie będą możliwe, bo zabranie w drogę wynajmowanego namiotu nie jest możliwe. Decyzja, co zrobić, zależy więc w 100% od planu pobytu. Własny namiot bezwarunkowo oznacza niezależność – mając go w plecaku cały archipelag stoi przed nami otworem. Na rozbicie namiotu na terenie archipelagu naturalnie nie potrzebujemy żadnego pozwolenia. Obowiązuje jednak zasada: Twoje (nawet prowizoryczne) obozowisko = Twój obowiązek zapewnienia sobie ochrony przed niedźwiedziami, o czym warto pamiętać już w trakcie przygotowań do wyjazdu.
Pytanie „Co zabrać ze sobą” towarzyszy każdej naszej wyprawie. Uwarunkowane jest w dużej mierze przez linie lotnicze, a dokładnie nakładane przez nie limity bagażu. Liczy się każdy dodatkowy kilogram w plecaku, a niefrasobliwość w tym temacie kosztuje, więc raczej dwa razy obejrzę zapasowy podkoszulek niż zabiorę ze sobą bagaż z nadprogramowym ciężarem. Przed wyprawą na Spitsbergen zdecydowaliśmy, że kupujemy jeden większy bagaż rejestrowany (20 kg) na dwie osoby. Dodatkowo każde z nas miało do dyspozycji 10-kilogramowy bagaż podręczny. 40 kg na tydzień wyprawy (i to bez konieczności zabrania namiotu) to sporo, choć i tak przed wylotem po przeskanowaniu wzrokiem góry rzeczy gotowej do zapakowania mieliśmy spore wątpliwości, czy uda się nam to wszystko zmieścić.
Co na pewno powinno znaleźć się w dobrze zapakowanym bagażu przed wyjazdem na Spitsbergen? Najważniejszy punkt na liście to z pewnością ciepły śpiwór z temperaturą optymalną na poziomie co najmniej 0 stopni – w moim przypadku (a należę do zmarzluchów) musiała ona wynosić aż -10 stopni, choć latem na Spitsbergenie temperatura nigdy nie spada do takiego poziomu (głównie dlatego, że w lecie w Arktyce nie ma nocy – różnica temperatury pomiędzy dniem i nocą i jest bardzo niewielka). Poza standardowymi elementami wyposażenia typu namiot, izolujący od zimnego podłoża materac, kosmetyki, itd. do plecaka trzeba dołożyć także gruby polar, ciepłe skarpety, odzież termiczną i inne porcje ubrania chroniące nas przed chłodem zarówno w czasie dnia, jak i nocą. W moim przypadku sprawdził się model „na cebulkę”: bliższe ciału elementy garderoby (bielizna, podkoszulki) zabrałam w ilości równej liczbie dni na miejscu. Im bardziej „na zewnątrz”, tym mniej sztuk danej części garderoby znalazło się w moim plecaku. Standardowo na krótsze wyjazdy (do 10 dni) biorę w podróż 2 pary spodni na zmianę, jeden polar i do tego jedną bawełnianą bluzę z kapturem oraz uniwersalną kurtkę – wszystko obowiązkowo rozpinane, z kieszeniami i kapturem. Wełniane swetry, choć stylowe i ciepłe są mniej praktyczne w użyciu: zabierają mnóstwo miejsca w plecaku, nie nadają się do przechowywania niczego „pod ręką” (w moim przypadku są to chusteczki higieniczne i szminka ochronna, po które permanentnie sięgam w czasie każdej wędrówki) i.. łatwo się w nich zgrzać. Dodatkowo, często „gryzą” i powodują ogólny dyskomfort, co dla mnie wyklucza je jako praktyczną odzież podróżniczą.
Wersja „na cebulkę” w przypadku Spitsbergenu oznacza także dodatkowe elementy garderoby, nie zabierające dużo miejsca w plecaku, bo możliwe do założenia na siebie lub schowania do kieszeni na czas podróży: rękawiczki (najlepiej dwie pary: bawełniane i „rowerowe” bez palców), chustę (ze względu na mnogość potencjalnych zastosowań) i nakrycie na głowę. Czapka na Spitsbergenie to mus – ze względu na brak ochronnej roślinności jest tam dość wietrznie, lepiej więc zdjąć z siebie dodatkową warstwę odzieży niż „chłodzić głowę”. Czapka przydaje się także nocą, często chroniąc nie do końca wysuszone włosy przed chłodem panującym wewnątrz namiotu.
Co, poza ciepłą odzieżą należy jeszcze mieć w plecaku w czasie podróży na Spitsbergen? Wszystko, co może nas rozgrzać, gdy pomimo ciepłej odzieży zrobi się jednak zbyt chłodno. W naszym plecaku znalazły się dwie folie termoizolacyjne, termos i solidny zapas torebek herbaty, zupek w proszku i saszetek z kawą rozpuszczalną. Na drogę polecam zwłaszcza tę ostatnią – wypicie kubka ciepłej, aromatyzowanej kawy na szczycie Sarkofagen nie tylko dodało nam energii, ale było także dość urokliwym przeżyciem, którego nie znajdziecie w ofercie Starbucksa.
O porządnych, górskich traperach wspominać chyba nie trzeba – Spitsbergen nie różni się pod tym kątem od standardowego wyjazdu w góry. Najlepiej, aby buty zakrywały kostkę, chroniąc nogę przed wiatrem i amortyzując nierówności terenu. Przydadzą się także ochraniacze na buty, zwłaszcza na trasy, na których istnieje wysokie prawdopodobieństwo marszu po śniegu – ochronią but i dolną nogawkę spodni przed wilgocią i nie pozwolą śniegowi dostać się do wnętrza traperów.
Kolejną pozycją obowiązkową na liście z ekwipunkiem są ocieplane gumowce. Na Spitsbergenie nawet krótka wędrówka poza Longyearbyen może oznaczać konieczność przekroczenia wielu rzek i rzeczek. Taka już uroda tego archipelagu i całej Arktyki – z każdej górskiej szczeliny spływają niewielkie potoki lodowatej, pośniegowej wody łącząc się u podnóży gór w coraz szersze, niemniej nadal rwące rzeki, zazwyczaj o szarobrunatnym kolorze). Można oczywiście za każdym razem ściągać buty i próbować przemierzać arktyczne rzeki na bosaka, lecz po pierwsze jest to przeżycie dosłownie mrożące krew w żyłach (zwłaszcza tych w dolnych kończynach), po drugie dość czasochłonne, bo rzek jest naprawdę sporo i nie zawsze uda się po prostu je przeskoczyć czy znaleźć niewielkie wysepki z kamieni, które umożliwią przejście na drugą stronę suchą nogą, a w końcu bywa niebezpiecznie – kamienie na dnie górskich rzek bywają ostre, a nurt zdradliwy. Czasem próbowaliśmy przekraczać niektóre rzeki metodą „małych kroków”, znajdując po ich środku suche obszary wystające ponad taflę wody, jednak w którymś momencie zawsze dociera się do głównego nurtu, a na niego nie ma już mocnych – porwie każdy kamień wrzucony doń w roli „pomostu”, a próba imponującego przeskoku w średnio połowie przypadków kończy się wylądowaniem w wodzie. Niestety, mi także się to zdarzyło, a dalsza wędrówka w mokrym obuwiu nie należała do najprzyjemniejszych. Zdecydowanie była to kara za lenistwo – odtąd wiem, że lepiej poświęcić minutę na zmianę górskich butów na kalosze niż potem wylewać wodę z mokrego trapera.
I tak dotarliśmy do samych kaloszy – najwygodniejszego środka na przekraczanie arktycznych rzek. Owszem, zajmują sporo miejsca w plecaku, a po użyciu są z zewnątrz mokre i brudne, więc trzeba je w coś zapakować, aby nie zabrudziły wnętrza bagażu i znajdujących się tam rzeczy, ale w praktyce nie stanowi to problemu – my radziliśmy sobie na dwa sposoby: w czasie wędrówek do dużego plecaka kalosze przypięte były przy pomocy zewnętrznych linek (dzięki temu szybko schły i zawsze były pod ręką w przypadku konieczności ponownego ich użycia), a w mniejszym transportowaliśmy je w foliowych workach (koniecznie zabierzcie je w każdą wyprawę, bo naprawdę się przydają – dobrze sprawdzą się w tej roli co najmniej 30l worki na śmieci). Natomiast ich transport na Spitsbergen także nie był problematyczny – choć wypełniły plecak prawie w połowie, to ich wnętrze można w całości zagospodarować, np. wypełniając je szczelnie zwiniętymi parami skarpetek.
Jakie gumowce najlepiej wybrać? Po pierwsze ocieplane (polecam dokupić jeszcze filcową wkładkę, aby stanowiła dodatkowe ocieplenie), po drugie sięgające nam co najmniej do połowy łydki, aby przekraczanie nieraz głębokich rzek nie stanowiło problemu. Gumowce sprawdzają się zresztą nie tylko w czasie wędrówek przez podmokłe tereny i rzeki – okazały się też idealnym obuwiem zamiennym po powrocie z całodniowego trekkingu. Gdy w porze obiadowo-prysznicowej co najmniej kilkukrotnie pokonuje się trasę pomiędzy namiotem a budynkiem gospodarczym, ciągłe wiązanie i rozwiązywanie traperów bywa mozolne – kalosze sprawdzają się więc idealnie, a zmęczona po całym dniu stopa odpocznie w miękkim i ciepłym gumowcu. Osobiście tak bardzo je polubiłam, że nie zastanawiałam się ani chwili w jakim obuwiu wybrać się rejs do Piramiden – ocieplane gumowce nie tylko wspaniale się sprawdziły w roli wygodnego obuwia na całodniową wycieczkę, ale także wyglądały stylowo (to nie żart!). Z całą pewnością gumowce nie mogą być natomiast jedynym obuwiem, które zabierzemy ze sobą na Spitsbergen z tego powodu, że nie nadają się na trekking (poza płaskimi, podmokłymi odcinkami i przekraczaniem rzek oczywiście).
A o tym, jak spędzić czas na samym Spitsbergenie, przeczytacie w drugiej części poradnika.
KOMENTARZE DO WPISU
Przełom lutego i marca to czas, kiedy na Spitsbergenie kończy się już noc polarna, ale przy odrobinie szczęścia szansa na zobaczenie zorzy polarnej nadal jest znacząca. Niezależnie od tego Spitsbergen na pewno będzie wspaniałym kierunkiem na urodzinowy wyjazd - warto wybrać się choćby na przejażdżkę psim zaprzęgiem. Udanej podróży!
Witam planujemy z mężem wypad w przyszłym roku na 5 dni, będą to nasze urodziny a więc od 25.02 do 02.03 ,proszę o informację dotyczące warunków atmosferycznych, czy można wtedy zobaczyć zorze polarną pox uwagę bierzemy hotel, dziękuję i pozdrawiam
Lotnisko jest w odległości nieco ponad 4 km od głównej części miasta. Zawsze można się po prostu wybrać spacerem, o ile będziesz miał ze sobą tylko bagaż podręczny :) Niemniej połączenie do miasta jest obsługiwane w godzinach przylotów przez kilkunastoosobowe busy, czasem autokar. W mieście przystanki znajdują się w okolicy największych hoteli. Koszt ok. 70 NOK. My nie korzystaliśmy z transportu publicznego, ponieważ camping znajduje się tuż przy lotnisku, a pogoda zachęcała do spacerów. W marcu może być jednak wygodniej autobusem.
Witam Planuję wyjazd w Marcu od tak sobie, na dwie noce bez zapuszczania się w interior. Tak posiedzieć na zadupiu z dala od całego świata i napić się zimnego piwa Jak wygląda transport z lotniska np. autobusem i jakie są to koszty
Comments are closed.