Dłuższy wyjazd do Norwegii planowaliśmy od dawna, a po ubiegłorocznej wyprawie na Spitsbergen postanowiliśmy już na dobre, że lato 2016 spędzimy w krainie fiordów i trolli. W Skandynawii czujemy się bardzo dobrze, odpowiada nam tamtejsze rześkie powietrze, długie dni i bliskość natury. W pewnym sensie jechaliśmy na północ właśnie po to, żeby znów zaszyć się na bezkresnych pustkowiach, ale czuliśmy, że Norwegia zaskoczy nas na wielu frontach.
Przed każdym wyjazdem planujemy trasę dość szczegółowo i staramy się zdobyć jak najwięcej informacji dotyczących miejsc i szlaków, które chcemy odwiedzić, aby jak najlepiej wykorzystać czas na miejscu i nie tracić go na sprawy organizacyjne. Podobnie było tym razem. Oczywiście nie wszystko jest możliwe do zaplanowania z perspektywy kanapy – dlatego nie narzuciliśmy sobie szaleńczego tempa i zostawiliśmy dużą przestrzeń do improwizacji. Plan trasy traktowaliśmy ramowo, jako bezpiecznik, do którego możemy w każdej chwili wrócić i ruszać dalej.
Naszą podróż zaplanowaliśmy na 16 dni. Start w Ålesund – przepięknie położonym na wyspach, okrzykniętym przez samych Norwegów najładniejszym miastem w ich kraju. Stąd niedaleko do słynnej Drogi Trolli oraz Geirangerfjord – był to zatem doskonały punkt startowy. W Ålesund wypożyczyliśmy samochód, gdyż wiele miejsc, które chcieliśmy zobaczyć w pierwszych dniach dzieliły spore odległości, a pokonanie ich samochodem dawało dużą niezależność. W międzyczasie rozbudowaliśmy naszą trasę o widokową Drogę Atlantycką, dzięki czemu udało nam się nadprogramowo odbyć jeszcze kilkugodzinną podróż na północ magicznym zachodnim wybrzeżem, w dodatku jedną z ciekawszych dróg w całej Skandynawii, by później kierować się już tylko na południe do Langfjorden i Romsdalsfjorden.
Punktem kulminacyjnym pierwszych dni była oczywiście Droga Trolli, na którą dotarliśmy późnym wieczorem. Długi dzień sprawił, że straciliśmy poczucie czasu i nie spieszyliśmy się z pokonywaniem kolejnych kilometrów, zwłaszcza, że każdy mijany fiord zasługiwał na własną sesję zdjęciową. Do Drogi Trolli dotarliśmy więc tuż przed północą, dzięki czemu jej pokonanie okazało się niesamowitym doświadczeniem – byliśmy na drodze praktycznie sami, a cała dolina w półmroku wyglądała tajemniczo i mrocznie – wydawało się, że Trolle obserwują nas za każdym zakrętem 🙂
Równie intrygujący był przejazd przez rozciągający się dalej na południe majestatyczny, ale niegościnny park narodowy Reinheimen. Zahaczyliśmy jedynie o jego najbardziej wysunięty na północ fragment, ale nawet to krótkie spotkanie zapadło nam mocno w pamięć. Droga Trolli wydała się nam więc zaledwie bramą do niezwykłej krainy gór.
Kolejne dni spędziliśmy w okolicy Geirangerfjordu, czyli wpisanego na listę Światowego Dziedzictwa UNESCO symbolu całej krainy Fiordów Zachodnich i Norwegii w ogóle, który postanowiliśmy odkryć w dość specyficzny sposób (o czym więcej już wkrótce) oraz parku narodowego Jotunheimen, gdzie skusił nas trekking do słynnej przełęczy między jeziorami Bessvatnet i Gjende.
Stamdąd ruszyliśmy do Flåm i Gudvangen, położonych nad największym norweskim fiordem – Sognefjorden. Choć region okazał się być nieco zbyt komercyjny, udało nam się ulec także jego klimatowi. Zwłaszcza malutki Gudvangenfjord zasługuje na lepsze poznanie.
W pierwszych dniach pogoda nas nie rozpieszczała. Temperatura w granicach 13 st. C i raczej pochmurne niebo z przelotnymi, czasem trochę mocniejszymi opadami nie jest w Norwegii niczym nadzwyczajnym, ale liczyliśmy na przynajmniej kilka cieplejszych dni. Kiedy więc okazało się, że jedyny słoneczny dzień w czasie naszego pobytu wypada za 2 dni, zmieniliśmy plan i ruszyliśmy prosto do Oddy, czyli bazy wypadowej na najsłynniejszy skalny symbol Norwegii – Język Trolla. Decyzja okazała się strzałem w dziesiątkę, bo zdobycie słynnej Trolltungi w pełym słońcu było jednym z najmocniejszych punktów naszej wyprawy (udało się nam nawet trochę opalić!).
Kolejne dni spędziliśmy na odpoczynku nad rozległym Hardangerfjorden, który z jednej strony kończy się wąskim Eidfjord, a z drugiej – nieco poniżej Bergen – wpada do Morza Północnego. Niedaleko Eidfjord odwiedziliśmy wodospady Vøringsfossen oraz Hjølmo – świetny punkt początkowy na długie trekkingi w góry i dobre miejsce do uprawiania raftingu. Północne wybrzeże Hardangerfjorden okazało się z kolei obfitować w niezwykłe widoki i świetne miejsca na biwak. Przypadkiem trafiliśmy tam też do jednego z najbardziej klimatycznych miejsc na naszej trasie, więc gdy po odpoczynku zdecydowaliśmy o wyruszeniu w kierunku Bergen, wiedzieliśmy, że będzie nam brakować jego błogiej atmosfery i spokoju.
Drugie co do wielkości miasto Norwegii zaskoczyło nas bardzo pozytywnie. Być może ze względu na słoneczną pogodę, która przywitała nas na miejscu (a ryzyko deszczu było niemałe, bo pada tutaj przez ok. 300 dni w roku!), a może targ rybny pełen świeżych owoców morza i urokliwą, drewnianą dzielnicę Bryggen uznaliśmy Bergen za jedno z najciekawszych miast, które udało się nam do tej pory odwiedzić w Skandynawii i zdecydowanie nasz numer jeden pośród dotychczas poznanych norweskich miast.
Kolejnym etapem podróży miała być przeprawa do Stavanger, w którym zaplanowaliśmy bazę na kolejną część wyprawy. Zamiast wybrać mocno reklamowany autokar zdecydowaliśmy się na rejs promem – po pierwsze dlatego, że nie przepadamy za ciasnymi autobusami, po drugie – nigdy nie znudzi się nam widok morza i rejs wzdłuż zachodniego wybrzeża Norwegii wydał się świetnym pomysłem i w końcu dlatego, że paradoksalnie okazał się być dużo tańszą opcją niż bus, a czas podróży bardzo zbliżony. Zdecydowanie polecamy wybór tej opcji! Połączenie promowe Fjordline na trasie Bergen – Stavanger – Hirtshals (Dania) funkcjonuje co prawda dopiero od stycznia 2016, ale w kolejnym sezonie z pewnością zostanie utrzymane.
Stavanger miało być dla nas jedynie bazą wypadową do punktów położonych nad Lysefjorden, zwłaszcza Preikestolen i Kjeragu. Odnośnie samego miasta nie mieliśmy wielkich oczekiwań, jednak dzielnica portowa i zabytkowe centrum okazały się na szczęście na tyle atrakcyjne, że niepostrzeżenie przeczekaliśmy kolejny deszczowy dzień i zaplanowliśmy nadchodzące trekkingi.
Oczekiwana poprawa pogody nadeszła w stopniu dalekim od naszych wyobrażeń, ale nie mieliśmy już zapasowego czasu, więc na pobliskie szlaki wybraliśmy się w warunkach dalekich od ideału. O ile w czasie trekkingu na Preikestolen pogoda okazała się dla nas stosunkowo łaskawa i na szczycie pojawiło się nawet słońce, o tyle Kjerag, który zostawiliśmy sobie na sam koniec podróży dał się nam porządnie we znaki – powitał nas deszczem, temperaturą w granicach 10 st., niskimi chmurami i widocznością do 5 metrów. Obydwie trasy są jednak warte zdobycia w każdych warunkach, a niesamowite widoki z góry (przy przebłyskach ładnej pogody) i przeżycia gwarantowane.
Po 2,5 tygodniach nasza podróż dobiegła końca, ale to jeszcze nie koniec norweskiej przygody – będziemy wracać do najciekawszych chwil naszej podróży w kolejnych wpisach na blogu i postaramy się podzielić z Wami najciekawszymi (a nieraz także zaskakującymi) doświadczeniami. Norwegia to niesamowite miejsce, więc z całą pewnością wrócimy tam jeszcze nie raz i mamy nadzieję, że cykl naszych wpisów jej poświęcony także Was do tego zainspiruje.